Pierwsze koty za płoty
Miesiące albo tygodnie przygotowań. Godziny spędzone na wpatrywaniu się w mapy i zdjęcia satelitarne. Podglądanie zdjęć i relacji innych podróżników. Po to, aby starać się zobrazować jak tam będzie? Tam gdzie jadę. Czy ta przerywana kreska, która jest na jednej mapie, a na drugiej jej nie ma to ścieżka,czy też może droga? Czy uda się przejechać wzgórza widoczne na zdjęciu satelitarnym czy będą za strome?
Aż przychodzi ten dzień konfrontacji. Dzień w którym ruszamy na trasę. Kiedy wszystko się wyjaśnia. Już nic nie poprawimy, nie zrobimy lepiej. Teraz już tylko pozostaje jechać.
Długi dzień po przylocie w czwartek spędziłem w Tel Awiwie. Najpierw na lotnisku okazało się, że jest święto Sukkot zwane też świętem szałasów. W związku z tym, podobnie jak w Szabat komunikacja miejska nie kursuje. Ot prawdziwie religijny naród.
Zwykły backpacker jest skazany na taksówkę, ale ja mam przecież rower. Przynajmniej będę miał z głowy skręcanie go. Na pierwszym piętrze, tam gdzie są biura wypożyczalni samochodów znajduję zaciszne miejsce, wyciągam rower z kartonu i go składam.
Kolejnym zadaniem jest wydostanie się z lotniska. Okazuje się to karkołomne. Dwa razy próbuje i dwa razy trafiam na autostradę. Nie mam wyjścia -do najbliższego zjazdu za kilkanaście kilometrów sunę po pasie awaryjnym z wielkim pudłem na bagażniku.
To cały czas jednak początek dnia. Przed południem zostawiam rzeczy w hostelu i jadę na miasto. Już wiem, że nici z planów: oleju do łańcucha, kupienia kartuszy gazowych i wymienienia pieniędzy. Przynajmniej udaje mi się kupić kartę SIM do telefonu. Co prawda oprogramowanie antykradzieżowe blokuje mój telefon po włożeniu izraelskiej karty. Spociłem się nieco zanim wyprostowałem sprawę. Na telefonie mam jedną z najdokładniejszych map.
Tego dnia była jeszcze kawa którą dostałem za darmo bo za długo czekałem, jazda fatem po plaży i opieprz (chyba) przez megafony od ratowników, czekanie 15 min aż sklepikarz pójdzie gdzieś tam i przyniesie towar (stary numer) no i pyszny falafel w arabskim barze. Tej nocy spałem na prawdę mocnym snem.
W piątek po wymeldowaniu się szybko pojechałem na ulicę gdzie wczoraj znalazłem sklep podróżniczy i rowerowy. Bez problemu kupuję potrzebny sprzęt i szybko jadę na dworzec. Dzisiaj po 15 może być znowu wszystko zamknięte. Trwa święto no i szabat…
Izrael to państwo policyjne. Podróżując tutaj musimy się do tego przyzwyczaić. Policja, wojsko i bramki w zamkniętych miejscach publicznych. Przed wejściem na dworzec ważyły się losy mojej Mory – starannie wybranego noża na wyjazdy. Podczas skanowania sakw (tak jak na lotnisku) pani zauważyła go i oprosiła mnie o wyjęcie. Następnie była seria pytań gdzie jadę i jak będę spać. Trzymając mój paszport odbyła kilka rozmów obracając nóż w ręce, a w przerwach pomiędzy nimi wyjmując go z pochwy. W myślach kombinowałem plan awaryjny. Skoro roweru z przypiętą na bagażniku, zwiniętą w rulon karimatą nie skanowano, to może tam umieścić nóż? Oczywiście tego numeru na tej stacji już nie zrobię. -Ale przecież są jeszcze ze dwie inne w Tel Awiwie. Wystarczy podjechać. -A co będzie jak mnie złapią jednak? Jak karimata pójdzie do skanowania? Kiepsko to będzie wyglądało.
– OK
Głos wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłem wzrok. Nóż wracał do mnie. Mam go tylko schować do sakwy i mieć przy sobie.
Dalej poszło już gładko-zakup biletu, winda na peron, elegancki pociąg i ponadgodzinna podróż.
Początkowo chciałem spędzić nocleg w Ber Szewie, jednak ceny zaczynające się od 300 zł mnie skutecznie zniechęciły. To ja już wolę we własnym namiocie. Liczyłem jeszcze, że uda mi się coś zjeść ciepłego. W święto? W czasie rozpoczynającego się szabatu? Marzenie ściętej głowy. Jedynie na co mogłem liczyć to podgrzana bułka z jajkiem. Dla głodnego dobre i to.
Z asfaltowej głównej drogi prowadzącej do muzeum lotnictwa skręcam w prawo w szutrówkę. Wije się ona kilometrami to w prawo to w lewo wspinając się na male wzgórza. Na chwilę zatrzymuję się przy miejscowych siedzących na rozklekotanej kanapie z piwem w ręku i dziękuje za zaproszenie, ale wolę jechać dalej. Słońce chyli się ku zachodowi więc znajduje zaciszne miejsce pod karłowatymi, wyschniętymi sosenkami i rozbijam obóz.
To był dobry dzień, ale nie bardzo dobry, bo zorientowałem się że zgubiłem polar. Musiał spaść źle zapięty z sakwy podczas lotniskowych manewrów.u okazało się, że jest święto Sukkot zwane też świętem szałasów. W związku z tym, podobnie jak w Szabat komunikacja miejska nie kursuje. Ot prawdziwie religijny naród.